7.08.2009

Stanisław Vincenz -- Prawda starowieku

Pamięć dawnych dziejów i dawnych opowieści utrzymuje się długo i pewnie. Długowieczni ludzie, powiastuni cudowni o przebogatej pamięci, jak łąka górska soczystej a wonnej, przejrzystej i lotnej jak powietrze wierchowe, ale bynajmniej nie miękkiej jak wosk, co rzednie za lada tchnieniem, owszem twardej jak kryształ, powiadają: tak a tak było na pewno, nie inaczej, wszystko inne, to puste gadania. Lecz dziwów i cudów nie odsuwa się w zamierzchłe czasy. Opowieść przybliża je i przyciąga ku nam. Dzieją się i teraz. Przekazuje się je bowiem żywym słowem, tętniącym jak krew rodowa. Ta krew w żyłach rodów krąży, co w słowach powiastunów. Ludzie nie tylko krwią wiążą się z dawnymi rodami, lecz i wieściami o dawności. Nie tylko dziedzictwem trzymają się i karmią, lecz także żywą strugą wieści przekazanych. Inne plemiona mają swoje stare księgi, święte pisma i biblie wzniosłe, talmudy arcymądre, a nasze górskie rody żywą księgę mają.


Stanisław Vincenz - napisał tu coś, co może być mottem tego bloga. Pewno jest to prawda mało ambitna, bo nie da się jej wyrazić inaczej niż vincenzowsko - niby po ludowemu, ale kilka małych znaczków zdradza, że pisał to wykształcony Polak, jedynie rozmiłowany w huculskim myśleniu.
Vincenz tylko pozornie mówi o "czasie górskim", którego doświadczył chyba niejeden cepr w górach: "z Pisanego Kamienia do cerkwi Krasnojylskiej, to niedaleczko, ot minutek parę" (czyli idzie się 5 godzin górami). Tak naprawdę Vincenzowi chodzi o coś zupełnie innego - o konieczność subiektywizmu, o tworzenie osobnego świata, który istnieje tylko pomiędzy osobami wtajemniczonymi w opowieść.