27.01.2007

Ciche dni (depressive electroreggae)


No więc na początku jest cicho.
Wpierw jedzie się długo pod górę droga coraz węższa asfalt położyli dopiero trzy lata temu jesteśmy w Krempachach z prawej strony bar o uroczej nazwie Krempaszanka potem szosa skręca wśród getta kilkudziesięciu stodół i wydostaje się na otwartą przestrzeń kilka górek i dolinek lasy czerwona skała i tablica Dursztyn następnie długo długo nic i nareszcie.
Mijamy parę dziewczyn dursztynianek według słów ojca Lecha "bardzo wyposzczonych" dursztynianek niestety bez strojów ludowych widzimy cmentarz z którym odtąd będziemy się budzić i zasypiać mając go pod oknem bowiem oto skręcamy w lewo do klasztoru i udajemy się na trzecie piętro gdzie w skrajnie prawym pokoju w skrajnie południowym narożniku stoi łóżko gdzie śpię.
W dzień dużo chodzimy w górach i się modlimy siebie na przykład modlitwami które brzmią następująco "Do mnie należy Gilead i ziemia Manassesa, Efraim jest szyszakiem mojej głowy, Juda moim berłem. Moją misą do mycia jest Moab, na Edomie mój but postawię."
Ale ogólnie jest bardzo cicho i _____. Wieczorem idziemy na wzgórze za wieś gdzie w całkowitych ciemnościach słyszymy jak echo odbija apel jasnogórski z wieży kościoła i znowu jest cicho nie licząc psów.

A potem po tygodniu jest wrzask.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ojciec Lech, Klasztor i apel jasnogórski? No chyba gorzej sobie nie mogłes wymyślić +D